Majówka w Jagielnie

majowka Jagielno

Nadeszła długo oczekiwana majówka. Świnoujska IPA zgodnie z tradycją postanowiła udać się na łono natury. Tym razem znowu wybraliśmy Jagielno, miejsce bardzo urokliwe, znane już z ubiegłorocznego grzybobrania.

Pierwszego  maja o godz. 07.30 prałat z wikarym,  przy pomocy małżonki tego pierwszego, zaczęli znosić sprzęt  i prowiant na dół, uzbierała się tego niezła górka. Zajeżdża bus, kierowca jest zaskoczony ilością rzeczy do zabrania ale spoko, damy radę. Po paru minutach wszystko jest w środku, zjawiają się pozostali uczestnicy i w drogę. Wyprawy nasze prócz wypoczynku zawierają zawsze odrobinę kultury i połączonej z bakcylem  zwiedzania. Bieżąca przebiega pod hasłem „Zamki i pałace Pomorza ’’. Wikary przybliża historię odwiedzanych miejsc. Pierwszym jest pałac w Stuchowie, odnowiony prezentuje się okazale, niestety jest niedostępny aktualnie mieści się w nim szkoła podstawowa. Następny jest  pałac w Rybokartach, ten znajduje się w rękach prywatnych, gościnni włodarze pozwalają nam wejść do środka mimo przygotowań do weseliska. Jeszcze obchód wokół, kilka pamiątkowych zdjąć i odjazd. Jest i kolejny pałac Podwilcze. Stan opłakany (kiedyś musiał być piękny), tym razem gospodarze są mniej gościnni i nie wiedzieć czemu wyrzucają nas z obejścia.

Z mieszanymi uczuciami jedziemy dalej. No i już Jagielno, szybko kwaterujemy się i wspólnymi siłami szykujemy obiad. Nagle słońce zniknęło zrobiło się ciemno i złowieszczo. Niebieskie do tej pory niebo schowało się  za czarnymi chmurami. Złowrogą ciszę przerwały porywiste szkwały, które były jak się okazało jedynie zapowiedzią lokalnego tsunami. Bardzo  mocno powiało,  zagrzmiało i jak co roku na naszych ipowskich majówkach   trawę pokrył  gęsty grad i śnieg. Jednak chodakoklapki prałata czynią cuda, wystawione podeszwami do góry w stronę  skąd lało szybko przywróciły właściwą aurę pogodową.  Niebo wkrótce pojaśniało i tak już było do końca. Wieczorem grill, muzyka, tany dziękczynne innymi słowy pełen relaks. Poranek przywitał wszystkich pysznym śniadankiem, później pełen luz i  rekreacja. O kurde, okazało się że zapomnieliśmy wziąć kociołka, w związku z tym na obiad był kociołek bez kociołka. Po obiedzie spalanie kalorii na łódce, najlepszym wioślarzem okazał się najmłodszy uczestnik  Kodi. Wieczorem powtórka z dnia poprzedniego, czyli grill, tańce, hulanki, swawole. W niedzielę znów śniadanie, relaks, szybki obiad i w drogę.

Trasa wiedzie przez Koszalin, gdzie zostawiamy wikarego, który ma zamiar dotrzeć koleją żelazną  do swoich ukochanych Kielc, ruszył niczym koziołek matołek szukać swego Pacanowa.

Rolę przewodnika  zmuszony odgrywać został w więc prałat, opowiadając o odwiedzanych miejscach. Pod jego przywództwem pozostała część ekspedycji rusza do Gryfic gdzie zwiedzają  Muzeum Kolejki Wąskotorowej i tu ciekawostka,  będącym oddziałem Muzeum Morskiego w Szczecinie. Widać, że za żadnego grzyba prałat nie potrafi umiejscowić ciuchci na morzu nie mówiąc o torach. Widać, że mocno wstrząsnęła go ta informacja. A jak wiadomo nie do  takich cudów był on ci  przyzwyczajon. Na pocieszenie skołowanej prałatowej duszy ruszyli gremialnie ławą ku ogrodom japońskim. No cóż, ogrody w trakcie osadzania będą stanowiły nie lada atrakcję za lat kilka  a teraz należy pochwalić za pomysł i trud w urządzanie wkładany. Jeszcze tylko podjazd pod stację PKP gdzie Szczecinianie przesiadają się do  pociągu niczym wierne dzieciątka   swego wikarego. Prałat z pozostałymi pruje do Świnoujścia. Jeszcze tylko wyładunek z busa , załadunek do magazynku, kąpiółka i spanko. No i co, co miłe szybko przemija. A wikary mądra głowa, błąka się po całym świecie, szukając swych Kielc, nowina to przecież  nie nowa.

tekst: K.Wilczński